Mój strach przed śmiercią był zawsze tak silny, że nie rozmawiałam o niej. Nie myślałam. Do czasu...
Ta myśl zrodziła się kilka tygodni po znalezieniu się w szkole. Było mi ciężko. Ciągłe terapie, pytania, spojrzenia tych pieprzonych psychologów, którzy myślą że zdołają pomóc. Może i by zdołali gdyby nie to, że każdy z nas powoli zbliżał się ku własnej egzekucji. Na początku była to pojedyncza myśl. Dopiero z czasem zaczęłam myśleć o tym na poważnie. Jak tego dokonać żeby odejść niezauważoną? Żeby nie bolało. Przecież każdy chciałby odejść w spokoju, we własnym łóżku.
Wszystko zawaliło się na pewnej imprezie. Muzyka, alkohol, śmiech, ludzi, narkotyki. Rozmawiałam właśnie z jedną ze znajomych. Też ćpunką. Sama nie wiem o czym rozmawiałyśmy, ale kiedy spojrzałam na stół pod ścianą i na zawartość białego proszku w torebkach poczułam jak świat zwalnia i że jestem na nim tylko ja i mój demon. Szybko skończyłam rozmowę i idąc do łazienki zgarnęłam torebkę. W ubikacji od razu poczułam się lepiej. Z dale od tych wszystkich spojrzeń wzięłam jedną a może dwie działki. Wyszłam i....
W pierwszej chwili, euforia. Potem jednak wyrzuty sumienia. Przecież miałam być twarda. Miałam już nie brać! Wyszłam. Nie mogłam wytrzymać tego zgiełku. Nany chyba mnie zauważyła, bo zaraz poczułam jej dłoń na ramieniu. Zaczęłam płakać mówiąc jej co o sobie myślę a ona... Była taka dobra. Dała mi chusteczkę i powiedziała, że wszystko będzie dobrze, ale wiedziałam, że kłamie. Wtedy właśnie postanowiłam zrealizować mój pomysł. Wstałam i znów ruszyłam do łazienki gdzie od razy zaczęłam szukać żyletki. Tylko to przyszło mi do głowy i nawet nie zauważyłam kiedy w ręce miałam tabletki nasenne. Moim celem była żyletka. W końcu ją znalazłam. Spojrzałam na nią i przymykając powieki przycisnęłam do skóry. Nie było bólu tylko uczucie jakby coś mnie opuszczało. Jeszcze kilka nacięć pojawiło się na moich nadgarstkach i przedramionach aż w końcu "dumna" ze swojego dzieła usiadłam pod ścianą. Teraz faktycznie umrzesz jak ćpunka. Usłyszałam w swojej głowie złośliwy chichot. Zamknęłam oczy nie mogąc opierać się dłużej sile grawitacji i odpłynęłam w niebyt pozwalając by moja dusza opuściła to nieszczęsne ciało i zaczęła powolną wędrówkę ku nowemu życiu.
[*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*] [*]
Przyszedł czas się pożegnać, więc napisałam taką oto notkę.
Maggie umarła już jakiś czas temu i na blogach jak i w mojej wyobraźni śmiercią naturalną.
Być może kiedyś jeszcze się spotkamy ( z niektórymi na pewno) i będziemy mieli okazję jeszcze powątkować.
Gdyby ktoś chciał podam numer gg: 45654995
Szkoda, wielka szkoda, miałam ochotę nieco bardziej poznać Maggie.
OdpowiedzUsuń